ŚWIADECTWA 2008
Szczęście przychodzi samo, ale trzeba dawać mu do tego okazję. Taką okazją była i jest Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Początkowo obawiałem się kilometrów, nawet brzydkiej pogody, myślałem że nie dam rady. Jednak pielgrzymka nie okazała się być dla mnie trudna fizycznie. W deszczu potrafiłem dostrzec plusy, a nawet się nim radować. Przemierzając piaszczyste pola, czekałem na zbawienny, obmywający mnie z kurzu deszcz. Czekałem na Niego całego.
Łatwiej było mi, dzięki ogromnym chęcią, dojścia do celu. W tym roku nie dawałem się namawiać znajomym. Łatwiej było mi dzięki pielgrzymkowym braciom i siostrom…Ani razu nie burczało mi w brzuchu, a to tylko i aż, dzięki dobroci bliźniego. Chętnie też odwzajemniałem uśmiech. Teraz już wiem, że niewiele trzeba by wywołać czyjąś radość, niewiele kosztuje uśmiech, gest, który także cieszy i dodaje sił. Wspólne śpiewy, modlitwy, przeżywanie ciszy i kolejnych dni, tylko bardziej i bardziej nasycały.
Noszenie tuby, ale głównie krzyża, czy relikwii pozwalały przenieść się w inny wymiar. Pozwalały poczuć częściowy ciężar grzechu. To uczucie potęgował silny wiatr, który nieraz przeszkadzał w służbie.
W drodze nie patrzyłem tylko przed siebie. Dla bezpieczeństwa patrzyłem też pod nogi. Chętniej jednak spoglądałem w górę, gdzie tworzyła się droga, droga niebieska, pomiędzy koronami drzew. Wiele więcej w niej dostrzegałem.
By lepiej przeżyć czas pielgrzymki nie szukałem noclegów, nie migałem się od bycia bagażowym. Miło wspominam noclegi pod namiotem i długie przyjacielskie rozmowy.
Potwierdza się to, że Miłość wyklucza egoizm. Musi polegać na wspólnym szczęściu. Tego można się uczyć i obserwować tu na pielgrzymce.
W przyszłości często będę chciał w niej brać udział, zbliżając się do Boga i Maryi.
Mateusz Byś
Nigdy nie byłam przekonana do pielgrzymki. Tłum idący do Częstochowy nie kojarzył mi się z głęboką modlitwą. Bardziej z anonimowością, zamętem...
Namówiono mnie. Poszłam z ważnych powodów... Nie przekonana do pielgrzymki, jedynie do wagi intencji.
Poszłam z ciężarem w duszy, wielkim niepokojem, odcieniem rozpaczy... Trudno szło się od dnia do dnia przez codzienność. Chciałam to wszystko ułożyć sobie w głowie, opanować ten chaos. Ale nie udawało się. Nawet idąc pielgrzymką nie czułam poprawy, nie było na to czasu, szło się tyle godzin, ale strefa ciszy nie była długa, a poza tym tyle śpiewu, modlitw, konferencji...... To było dobre, jednak ja myślałam, że z dnia na dzień, jak puzzle, poukładam swoje myśli. A to nie tak... Nawet nie było jak płakać otwarcie wśród tylu wokół braci i sióstr.
Tymczasem jednak 'działo się zewnętrze'. Pielgrzymka okazała się nie być tłumem! Czymś to się różniło od tłumu miasta czy supermarketu. Obcy ludzie uśmiechali się prosto, częstowali wodą. Można było normalnie z każdym porozmawiać, wszystko działo się obok, wspólnie... wspólnotowo. Było w tym coś pięknego, czego nie doświadcza się ot tak, zwyczajnie żyjąc w mieście.
Mijani ludzie... Ludzie z mijanych wiosek gotowali dla nas całe gary zupy, ogromne gary, częstując setki osób! niesamowite. Dlaczego dla mnie ktoś obcy pół dnia gotował zupę? Nagle obcy człowiek jest jak rodzina, do której przyjeżdża się w gościnę..... Czeka! cieszy się! obdarowuje.. piękne.
Podziwiałam ludzi, którzy szli obok mnie. Starszą panią, idącą o lasce. Kobietę z bólem kręgosłupa. Utykającego mężczynę. Podziwiałam tą siłę, z jaką realizują swoje duchowe pragnienia. Tą wiarę, która sprawia, że tam są i tyle kilometrów każdego dnia chcą przechodzić.
Modliłam się i słuchałam słów konferencji...
I wstawałam każdego dnia, jak wszyscy, o świcie lub jeszcze przed nim, by iść dalej. Nie trzeba było siebie samego do tego przekonywać. Choć w duszy ciężar, wstawało się i szło...
...A gdy już położyłam się w domu do łóżka po powrocie... to w sercu była jakaś ciepła nadzieja.. takie przyjemne światło, jak od małej lampki, która ogrzewa przyłożone do niej dłonie... sama nie zauważyłam, kiedy się tam wkradła. Ale czułam to i chciałam, by rozgościła się w środku. Nie, nie ustał od razu niepokój. Ale gdy rano wstawałam, to cokolwiek by się nie działo, wiedziałam, że trzeba wstać i iść. Że życie jest taką pielgrzymką ku Bogu. Każdego dnia wstać i iść. Bo... każdy dzień przybliża.
Powoli nadzieja rozgaszczała się w środku. Kolejny raz poszłam na pielgrzymi szlak już z własnej woli. Poszłam.. by podziękować. Bo ta nadzieja, choć była gościem, uporządkowała wnętrze po swojemu.. Bo pielgrzymka rozjaśniła smugą światła mój obraz dzisiejszego świata i ludzi.. Pokazała tyle pięknych i dobrych rzeczy. I na kolejnej drodze jeszcze lepiej usłyszałam, ile ważnych rzeczy mówi mi tam Pan Bóg, ile ważnych zdań... To jest wędrówka z Tym, który wie, który zna, który był zawsze obok.. i obiecał, że zawsze będzie…
J.